Bez cukru

22:29

 


Nie, nie przeszłam na dietę. Być może byłoby warto, ale jakoś niekoniecznie teraz.

Jednak w sensie bardziej metaforycznym, moje życie zostało pozbawione cukru, na moje własne życzenie. Trochę się czuję jak na odwyku, a kiedy mija pierwszy szok, odkrywam, że wszystko, co ma bardziej delikatny i subtelny smak... smakuje teraz o niebo lepiej i wyczuwam o wiele więcej niuansów.

I nie, nie straciłam węchu i smaku z powodu Covid. Może tylko trochę zmądrzałam. Trochę zeszłam na ziemię? 

Któregoś wieczoru kiedy już prawie zasypiałam, moja głowa zawzięcie szukała metafory dla tego, co mi się ostatnio przydarzyło - i znalazła właśnie to: wspomnienie, jak kiedyś, dawno temu przestałam słodzić herbatę i choć na początku było dziwnie, później wszystko się wysubtelniło i odsłoniło swoje smakowe niuanse, a z czasem próba napicia się słodkiej herbaty stała się niemożliwością, bo odrzucało mnie od niej totalnie. Podobne sytuacje przerobiłam, kiedy przestawałam słodzić kawę - różnica była kolosalna. 

Tymczasem teraz... Cóż, poszłam (znów!) za radą mojego ulubionego tarocisty. Jeśli wziąć pod uwagę bilans pójścia vs. niepójścia za jego radą (jeśli o nią zapytam), opcja pierwsza jest zdecydowanie mniej krzywdotwórcza że tak to ujmę. Swoją drogą, skoro nawet FB podpowiada mi memy z tarotem to już chyba nie jest dobrze. Co gorsza, bardzo trafne memy, jak choćby TEN.

Pójście za radą w tej konretnej sytuacji znaczyło: zatrzymanie się, zastanowienie się nad sobą, nad tym, czego chcę i jak chcę to osiągnąć, a obok tego otaczanie się nie ludźmi, którzy błyszczą i przyciągają całą uwagę otoczenia swoją osobą, ale tymi, którzy są tacy spokojni, niewyróżniający się i bardzo spoko, choć wydają się trochę hmm nudni wręcz? Jednocześnie: nie palenie za sobą mostów, ale odchodzenie od tego, co nie jest już dla mnie ok, rozsądnie, z namysłem.

Mnie od zawsze fascynowało życie na krawędzi. I ludzie wywołujący silne emocje, nie zawsze pozytywne. I gdzieś się w tym chyba solidnie zagubiłam. Teraz odkrywam, że kiedy nie mam przy sobie tych "błyszczących", żeby nie rzec "shiny, happy people"... ten ich blask, blichtr, nie zaślepia mi oczu, a niezaślepione oczy lepiej widzą niuanse i umieją lepiej docenić spokój, równowagę i coś, co jest przeciwieństwem wiecznych amplitud po same krańce skali.

Co więc zamiast?

Ludzie, którzy byli i są obok od dawna, żmudne i momentami niechętne, a momentami pełne entuzjazmu powroty do biegania, medytacja i wymiany zdań, które koją. Może czasem denerwująca, ale jednak ta sama od prawie sześciu lat, aktualnie z domu. Gotowanie pyszności i sprawdzanie dla siebie różnych smaków, potraw i pomysłów. Czytanie i przyswajanie książek. A jeśli praca nad sobą to pod czyimś okiem - kogoś, do kogo mogę się zwrócić z pytaniami, kogoś, kto wrócił jak echo - wzmianka kolejnej osoby, przypadki, których nie chcę ignorować. I nie, nie poszłam na terapię. Nie tym razem.

Choć w sumie by pozbierać się po wydarzeniach ostatnich miesięcy - być może byłoby to cenne. Acz na razie nie. 

I taki jeszcze cytat:

Jasne, że rację miał tu da Vinci, kiedy mówił, że łatwiej powiedzieć „nie” na początku niż na końcu. Ale prawdziwą sztuką nie jest konsekwencja i żelazny upór. Sztuką jest umieć się wycofać. Trzymać rękę na pulsie, wyczuć moment, kiedy już jednak wystarczy. Schować dumę do kieszeni i zrozumieć, że owszem, straciliśmy wiele, ale ciągle jeszcze nie wszystko...

You Might Also Like

0 comments

Subscribe