Nowe, nowe początki...

22:07

 


Minęły całe wieki, odkąd pisałam tu ostatnio. Przez jakiś czas próbowałam wracać i totalnie mi nie szło, nie wiem, jak będzie teraz, ale chciałam się z Wami podzielić kilkoma życiowymi zmianami. Nie rewolucjami, raczej był to szereg ewolucyjnych zmian na różnych frontach i poziomach. Nie, nie rzuciłam pracy, nawet jej nie zmieniłam. Mieszkam tu gdzie mieszkałam. Nawet włosy mam jedynie dłuższe (aktualnie do pasa).

Otóż. Właśnie skończyłam drugi etap kursu masażu lomi lomi i jeszcze latam sobie nieco pod sufitem. Z radości, ulgi, poczucia, że życie bywa jednak piękne, że po tylu ciężkich i trudnych chwilach może jeszcze zaświecić słońce, choćby nie wiem, jak było źle. W zasadzie z zamiarem zapoznania się z masażem z drugiej strony - nosiłam się od dawna. Niemniej "nie było okazji", aż dotąd, kiedy nie dość, że kurs miał mieć miejsce w czasie, kiedy będę miała urlop, to w ośrodku buddyjskim bardzo blisko mnie. Dosłownie kwadrans spacerem i to w zieloności. Drugą okazję stworzyłam sobie sama i tak oto pracując na pełen etat "urwałam się" na dwa razy po pięć dni kursu. I cieszy mnie to bardziej niż umiem wyrazić, choć było to pewne wyzwanie.

Mój stół do masażu został zainaugurowany na kursie i też mnie to bardzo cieszy.

Kolejną nowiną jest to, że aktualnie cieszą mnie relacje z najbliższą rodziną. Owszem, zawsze może być lepiej i do tego "lepiej" dążę, ale jeśli na przestrzeni roku fraza "najbliższa rodzina" zaczął oznaczać ... mniej, to już moja w tym głowa, żeby zadbać o to, co mam. 

Inną zupełnie bajką jest to, że mam wokół siebie tych samych bliskich ludzi, którzy byli bliscy jeszcze jakiś czas temu, albo po prostu: są bliscy od lat. I nie poróżniły nas... wszystkie te rzeczy, które miały miejsce przez ostatnie dwa lata.

Poza tym... po raz pierwszy od dawna, wspomnienia o różnych, mało fajnych masażowych historiach, są jedynie wspomnieniami, bez "przyczepionych" do nich emocji, ot, było i minęło, nie ma. Nie powiedziałabym, że przyszło to łatwo i przyjemnie, wręcz przeciwnie: dość intensywne to było doznanie, ale jakie uwalniające.

Co do "przyczepionych" emocji: od stycznia na terapii rozmawiam o swoich sprawach i zdecydowanie czuję, że coś się dzięki temu zmienia na lepsze. 

Więc tak u mnie - całkiem nieźle tak myślę. 

Więc tylko tak tu zostawię TO.

I parę słów nie-moich:

Są też mniejsze żałoby. Po szczęśliwie zakończonym projekcie w pracy, trzeba się pożegnać z pewnym rodzajem ekscytacji. Albo żałoba związana może być z tym, że się kończy jakiś etap w życiu, ktoś wyjeżdża, z kimś się rozstajemy, niekoniecznie umiera. Coś gubimy, tracimy. Tych okazji do żałowania jest dużo. Ludzie mają często taki oto pomysł, że zdrowie psychiczne polega na nieprzeżywaniu trudnych stanów. Na przykład rozmaitych form obniżonego nastroju, przygnębienia, stanów depresyjnych. Bo jak ktoś to przeżywa, to niedobrze, i powinien coś zrobić, żeby tego nie było.
Tymczasem, gdy ktoś próbuje żałobę ominąć usunąć, zaprzeczyć tym trudnym emocjom, to one wrócą, najczęściej w postaci depresji. Żeby te trudne stany minęły musimy je wytrzymywać, a jeżeli coś jest zbyt trudne - szukać wsparcia. 
Danuta Golec



You Might Also Like

0 comments

Subscribe