Człowiek z ogniem w oczach

15:45


Pisałam o nim nieraz, jeszcze na starym blogu. Pan Uśmiech. Człowiek, który był wsparciem, kiedy było naprawdę źle, kiedy dopadły mnie ataki paniki i kiedy czułam się naprawdę paskudnie -fizycznie i psychicznie. Znajdował czas, kiedy tego potrzebowałam, nie uciekał od moich łez, sprawiał, że się uśmiechałam, choćby i przez łzy, rozśmieszał. Rozsądnie wyznaczał granice, wszak nie chciałby zostać źle zrozumiany, jeśli jest zaręczony i generalnie szczęśliwy w swoim związku.

Był taki moment, kiedy byłam nim zauroczona, jednak to minęło, przykryte masą innych doświadczeń, fascynacji i zachwytów, których nie brakowało.

Przez długi czas nawet pewna jednostronność (wszak to ja pisałam do niego zwykle, on rzadko zaczynał rozmowę pierwszy), była mi bardzo na rękę. I była OK.

Jednak coraz częściej go nie rozumiałam, miewał momenty, kiedy cała moja empatia nie wyrabiała, szczególnie, kiedy zostawiał bez odpowiedzi to, co najbardziej bolało, kiedy chciałabym, żeby raz a konkretnie napisał mi: daj mi w końcu spokój! Jednak on nigdy tego nie zrobił.

Jednak chyba najbardziej doprowadzało mnie do granic wytrzymałości to, że jeśli spotykaliśmy się na jakiejś większej imprezie, rozmawiał z innymi, tańczył, przytulał - omijając mnie. To niemal fizycznie bolało. Teraz być może powiedziałabym, że nie czuł się przy mnie swobodnie i to tyle, wtedy dobijało na maksa.

Zwłaszcza, kiedy miałam świadomość, jak Pan Uśmiech mimo całego stawiania granic i dbania by nie było niedopowiedzeń, jedna czy druga dziewczyna ulegała zafascynowaniu nim, robiła sobie nadzieje a ja mimochodem będąc tego świadkiem, patrzyłam na to spod zmarszczonych brwi i coraz bardziej miałam dość.

I kiedy wydawało się, że po wszystkich przykrych wymianach zdań, łzach i unikaniu kontaktu, wyjściach z imprezy wcześniej i łez wypłakanych w czyjeś ramię - nie ma już nic i nigdy nie będzie... Właśnie wtedt był ten wieczór, gdzie znów wpadliśmy na siebie na imprezie, a ja wychodząc z niej, wpadłam na niego znów. Spytałam, czy odprowadziłby mnie kawałek, on się zgodził i pogadaliśmy po raz pierwszy od kilku miesięcy. Nie powiem, niektórymi rzeczami mógłby mnie tylko bardziej skłonić do rzucenia w diabły całej znajomości, a jednak stało się inaczej.

Wydaje mi się, że po burzy ostatnich miesięcy, Pan Uśmiech jest jednym z nielicznych ludzi, z którymi chcę mieć kontakt, nawet jeśli rzadko i nawet jeśli trochę jednostronnie.

I taki cytat, trochę od rzeczy, a trochę nie:

- Wygląda na to, że bliskość jest stopniowalna. Czasem nie ulega wątpliwości, że jest, a czasem - że jej nie ma, i jest całe mnóstwo etapów pośrednich, gdzie tylko część kryteriów jest spełniona, na przykład ludzie są dla siebie ważni, lecz nie mają ochoty na odsłanianie się. Można na nich liczyć, pomogą w potrzebie, ale to będzie takie suche. Czasem słyszę od pacjentów: "Wie pani, ja bym chciała zakończyć to małżeństwo. Nie czuję się w nim szczęśliwa, czegoś ważnego mi brakuje. No, ale to przyzwoity człowiek. Wiem, że nigdy mnie nie opuści".

Zofia Milska-Wrzosińska

You Might Also Like

0 comments

Subscribe