"Chcę tylko spojrzeć w twoje oczy i już więcej nic nie potrzeba mi..."

19:34


Nie bardzo umiem się odnaleźć w tym, co się dzieje ostatnio w moim życiu.

Patrzę w księżyc, tak blisko zdaje się być mnie
Mgła pod nogami, a góry rozmazują się
A teraz zamknę oczy, pomyślę, że tak mogę wiecznie trwać
I że do tej pory tylko tlenu było braku, tlenu brak

Kwiat Jabłoni: Nic więcej

Z jednej strony obietnice dawane samej sobie, że do tych relacji nie wracamy, że będę znów cierpieć, że to nie to, czego mi potrzeba i nie to za czym tęsknię, nie ma szansu bym "dostała" to na czym tak bardzo mi zależy. A później przekorny los sprawia, że zamknięcie za sobą pewnego etapu to otwarcie nowego, z tą samą osobą, w innych okolicznościach i z innym nastawieniem może, ale... coś, czego nie da się definitywnie zakończyć? Może po prostu ja nie umiem. Albo nie zawsze wtedy, kiedy uważam, że tak byłoby rozsądnie. A czasem to też echa dawnych wyborów, ciąg dalszy dawnych potyczek, żmudne i upierdliwe zamykanie za sobą różnych etapów i chwil.

Patrzymy sobie w oczy zuchwale i pilnie,
Wszystko w spojrzeniu, jak na niemym filmie,
Siedzimy tak daleko, choć tak bardzo blisko,
I tylko oczy, oczy mówią sobie wszystko.

Jan  Sztaudynger

Z drugiej strony osoba, która pojawia się znów w moim życiu i sprawia, że odkrywam w sobie miękkość, zdejmuję na trochę maskę radzącej sobie ze wszystkim dużej dziewczynki i pewnego sierpniowego wieczoru, wypiwszy odrobinę za dużo wina, wybucham niepohamowanym płaczem, mówiąc rzeczy, co do których nie miałam nawet bladego pojęcia, że są gdzieś schowane w mojej głowie, a tym bardziej, że tak cholernie bolą. Więc ja płaczę, a ów Ktoś mnie obejmuje i mówi słowa, które długo jeszcze odbijają się echem w mojej głowie, nawet kiedy czuję się trochę skonsternowana i zawstydzona wszystkim tym, co powiedziałam i snuję w swojej głowie wizje, co też może sobie przez to wszystko o mnie pomyśleć. A później, kiedy się spotykamy i mam poczucie, że coś zaraz sie posypie, przecież zawsze się sypało, jest idealniej niż kiedykolwiek, siedzimy nad piwem w miejscu, które tak lubię, patrzymy sobie w oczy, a ja myślę o tym, że chyba nigdy nie widziałam, jak uśmiech rodzi się w czyichś oczach, w dodatku dlatego, że spotkały się nasze spojrzenia. Rozmawiamy a ja jestem w szoku, że można do tego stopnia być zaopiekowanym i nie musieć się tłumaczyć, po raz pierwszy od dawna, bo tym razem to zupełnie zbędne. I jak echo słyszę w swojej głowie: to tak się da? Choćby nawet cała ta historia miała się skończyć na tym właśnie spotkaniu, nigdy więcej nie będę już umiała tego zapomnieć.

Tak wiele do zdobycia świat daje dziś
Tak mało potrzebujesz, żeby co dzień cieszyć się nim
Tak wiele do zdobycia świat daje i
Chcę tylko spojrzeć w twoje oczy i już więcej nic nie potrzeba mi

Kwiat Jabłoni: Nic więcej

A z zupełnie innej strony momenty, kiedy mam wrażenie, że z różnymi dołkami i kryzysami wygrywa magia nowych początków. Jednego dnia, ostatniego dnia miesiąca jest źle, łzawo i ponuro, wszystko się sypie i nieporozumienie pogania nieporozumienie. Następnego dnia nowy miesiąc cieszy, zachwyca i daje do zapisania nawet nie nową kartę a cały nowy zeszyt, zaglądam sobie do głowy i ze zdumieniem widzę, że to, co jeszcze parę dni temu wywoływało łzy, jest jak zagojona rana, widzisz bliznę, ale już nie boli, ot, jest pamiątka i przestroga, ale coś się zakończyło, jakiś proces dobiegł końca. Może to morze (masło maślane) wylanych łez się wyczerpało i stąd nowy początek, może po prostu minął jakiś magiczny okres czasu, który to zakończył, nie wiem. Znów zaczynam wierzyć (czasem naiwnie), że da się przejść do porządku dziennego nad tym co było i zająć się tym, co ważne i na tym się skupić.

Dziś późno pójdę spać
Gdy wszyscy będą w łóżkach
Otwarte oczy mam
A głowa pełna i pusta
I nie wiem o czym myśleć mam
Żeby mi się przyśnił taki świat
W którym się nie boję spać
W którym się nie boję spać

Kwiat Jabłoni: Dziś późno pójdę spać

I z zupełnie jeszcze innej strony (czwartej, jak cztery strony świata), te momenty, kiedy ktoś mi wpada do mieszkania z rzeczami na obiad i winem, robi obiad i gadamy, pijąc wino i jedząc obiad... I niby wszystko jest tak bardzo OK, miłe i takie, że nie miałabyś się jak przyczepić mimo najszczerszych chęci. Tylko gdzieś tam na dnie, coś Ci szepcze, że wiesz, wszystko spoko, ale jeśli ktoś czuje głód (i nie mam tu na myśli tego obiadu) i chciałby go zaspokoić, wiesz, jak mało wystarczy, żeby Cię spłoszyć i żeby obudzić strachy w Twojej głowie, żeby odezwały się jeszcze nie do końca zabliźnione rany i siniaki. I możesz sobie powtarzać w nieskończoność, że jesteś gotowa na nowy etap, na nowe relacje, że chcesz iść dalej. A później patrzysz odrobinę bardziej racjonalnie i widzisz, że są rzeczy, które może nie mówią żeby natychmiast zawrócić i zrezygnować ze wszystkiego, ale na pewno solidnie się zastanowić (najlepiej dwa razy) zanim się wykona choć jeden, mały krok. Bo spieprzyć wszystko jest o wiele łatwiej niż odbudować, a rozsypać się dużo łatwiej niż się pozbierać.

I tylko snuje mi się po głowie TEN kawałek.

You Might Also Like

0 comments

Subscribe