Może to tylko naiwność...

15:29


Niby znając się od kilku lat, prawie się nie znamy, bo widywaliśmy się tylko czasem wśród wspólnych znajomych, niekiedy zamieniając ze sobą parę słów a niekiedy nie. Dopiero tego lata... coś się zadziało, może zresztą nigdy nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie te nieszczęsne wymiany zdań z kimś, kogo dotąd nazywałam przyjacielem, i totalny chłód na tamtych tańcach. Może zresztą nigdy dotąd nie zauważyłam, że nie byłam rozluźniona w tańcu, bo spinałam się na samą myśl, o krytyce, która może się zdarzyć - i zwykle jej nie brakowało. A w tańcu z Ktosiem tamtego wieczoru nie było jej ani śladu. Nie pamiętam, żeby z kimś innym tańczyło mi się tak dobrze.

Później jeszcze pisaliśmy trochę, przyznałam mu się, że taniec z nim to jedna z milszych rzeczy, które mnie spotkały tamtego wieczoru, on na to, że za tydzień będziemy mieli okazję zatańczyć znów, jeśli będę.

A później... cóż, później zadziało się dużo i do dziś nie wiem, czy gdybym mogła cofnąć czas, nie zachowałabym się inaczej. Z perspektywy czasu cieszę się, że mam za sobą tamten parszywy czas, to całe zmaganie się z mieszkaniowymi rzeczami, z przejściem do porządku dziennego nad końcem przyjaźni, z tym poczuciem, że choć wolałabym być silna, samowystarczalna i radząca sobie, czyjaś obecność sprawia, że się rozklejam, że mówię rzeczy, których normalnie bym nie powiedziała i szlocham rozpaczliwie, nie bardzo umiejąc przestać.

I choć był później pewien wieczór pełen patrzenia sobie w oczy i uśmiechu dostrzeganego w tych oczach, wieczór, kiedy ktoś trzymał mnie za rękę, niekoniecznie dlatego, że to tak lubi, ale dlatego, że wiedział, że to mi choć trochę pomoże... wieczór pełen rozmów o literaturze i zwyczajnie o sobie... Wieczór śmiechu i iskierek w oczach, wieczór ciepła.

Wolę sobie powtarzać, że to może nic nie znaczyć. Że ok, Ktoś może się troszczyć, bo widział, w jak kiepskim stanie byłam i zwyczajnie nie chciałby, aby ktoś w jego otoczeniu cierpiał. Że może on ogólnie taki jest i wcale nie ma znaczenia, że to akurat ja. Że dla niego to wszystko wcale nie było aż tak poruszające, jak dla mnie. Że dla niego... to nie aż tak wiele jak dla mnie.

Powtarzam sobie też, że nawet jeśli drogi się rozejdą (a zapewne tak będzie), dzięki niemu na własnej skórze tak mocno odczułam, jak chcę być traktowana, co jest dla mnie tak bardzo ważne w relacji damsko-męskiej, a co mniej istotne, czego tak naprawdę tak bardzo, bardzo chcę. Ale też w innej perspektywie: nauczyłam się też trochę o sobie, jeśli zastanowiło mnie, dlaczego akurat jego zachowanie mnie poruszyło, zastanowiłam się, co było we mnie. I odkryłam nie tylko jakimi ludźmi chcę się otaczać, ale też jaki sposób bycia działa na mnie jak płachta na byka a jaki zwyczajnie koi i sprawia, że jak kot chowam pazury a zamiast tego nadstawiam pyszczek do pomiziania.

You Might Also Like

0 comments

Subscribe