Pyszności...

21:00


Trochę ostatnio nie poznaję siebie. Jakby słowa, którymi określałam siebie jeszcze niedawno, stały się... nieaktualne trochę.

Odkryłam dla siebie trochę nowych smaków, rozkochałam się strączkach, odkryłam, że na niedalekim bazarku mogę kupić i suchą cieciorkę i białą kaszę gryczaną i fasolkę mung. Odkryłam również, że moja dziwna alergia na kumin poszła sobie precz, co mnie nieodmiennie cieszy. Z mieloną kolendrą mam aktualnie skomplikowaną relację: nie mogę się jej nawąchać.

Tak więc sobie pokojowo koegzystujemy: ja, strączki i nowe przyprawy. Mniej pokojowo, kiedy w kuchni spotkam mola spożywczego, ale to na szczęście zdarza się rzadko. Testuję nowe przepisy, sprawdzam nowe smaki, eksperymentuję i wracam do tych ulubionych pewniaków.

Poza tym tylko się utwierdzam w moich kulinarnych antypatiach... tak naprawdę nie mam ich zbyt wielu, ale jeśli już mam, to mniej lub bardziej przekonuję się, że nie biorą się znikąd. Nie popadam w fanatyzm i dalej jem te mniej lubiane rzeczy czasami, ale bez przegięć. W tym wszystkim, w tych codziennych wyborach i małych decyzjach, jestem bliżej siebie, niż kiedyś sądziłam.

A później wsiąkam w książki o ajurwedzie i tylko się upewniam, że to tak bardzo moje, tak bardzo mi bliskie. I że w ciągu ostatnich lat to jedna z niewielu rzeczy, które pociągnęły mnie na tyle, bym z poziomu zaciekawienia i czytania o niej, ewentualnego "zastosuję później", przeszła do praktyki i sprawdzała na sobie, bardzo namacalnie, każdego dnia, że to moje i o mnie.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zaczynać dzień od kubka ciepłej wody i co więcej sięgać po ciepłą wodę w ciągu dnia ot tak. I tak 50 dni pod rząd. Serio? To jeszcze ja?

I trochę innych drobnych rzeczy, które jak się okazało, całkiem przyjemnie mi się komponują z moją codziennością. Zwłaszcza, kiedy widzę, że moje ciało czuje się lepiej, że ja sama, mimo aktualnych potyczek z rzeczywistością, mam się całkiem ok.

You Might Also Like

0 comments

Subscribe