Nie mogę znaleźć sobie miejsca, choć to pozytywne

17:54


Od paru dni nie mogę sobie znaleźć miejsca. Trochę, jakbym odkryła, gdzie mi uciekała cała masa energii, chwilowo zatrzymała tę sytuację i nie bardzo wiedziała, skąd tak nagle, "na teraz" wykombinować bardziej akceptowalne jej ujścia. Bo jak na razie... nosi mnie i nie mogę znaleźć dla siebie miejsca. Jestem jakaś nieswoja i co do jednego nie mam wątpliwości: że jest dużo rzeczy, których chcę się podjąć i wygląda na to, że zaczynam mieć na nie siły i apetyt.

Nie sądziłam też, że rzeczy, o których na co dzień niewiele myślałam, aż tak mocno mnie przytłaczały. W dodatku rzadko wypowiadane na głos, owszem, były sobie "gdzieś tam", dopóki codzienność nie wyciągała ich na światło dzienne. Jednak będąc w cieniu, dalej odbierały siły, wyczerpywały samym swoim istnieniem i nie dawały przestrzeni na nic nowego.

Wszystko przez to, co działo się przez ostatnie tygodnie i miało swój finał w pewnej rozmowie.

Zalazła mi ona mocno za skórę. Rozdrażniła. Zirytowała. A zarazem przyniosła spokój. Nie mam pojęcia, jak jest możliwe takie połączenie, ale tak właśnie było. W każdym razie następnego dnia za jedną z lepszych opcji uznałam... no cóż. Hardkorową przejażdżkę rowerową połączoną z piknikiem na nadwiślańskiej plaży w towarzystwie M. Wróciłam do oporu zmęczona, spalona słońcem i ucieszona jak nie wiem co. Nie wiem, kto kogo bardziej zmęczył, wybierając nowe ścieżki i kombinując. Można by jednak rzec, że mamy teraz remis w zakresie widzenia drugiej osoby w sytuacji, kiedy robi z siebie idiotę. Jednak dawno też się przy nim tak nie śmiałam, nigdy też dotąd chyba nie mokliśmy w duecie i nie jedliśmy obiadu na odległej plaży, nie narzekaliśmy sobie oboje w taki sposób na nasze pokręcone życie, by się z tego później trochę śmiać. No i nigdy jeszcze M. nie wnosił mojego roweru po skarpie, po której nawet samemu było się ciężko wdrapać, zwłaszcza na bosaka, jak ja. Jak na to, że znamy się prawie osiem lat, to jednak duża rzecz.

Nawet jednak całe to popołudnie nie zmieniło faktu, że niewykorzystana energia domaga się ujścia i szuka sposobów, by coś nowego zaistniało.

Teraz w każdym razie trochę lepiej rozumiem, dlaczego tak często ostatnimi tygodniami byłam na zmianę zirytowana i totalnie wyczerpana. I skąd tak często pojawiała się wściekłość i poczucie, że balansuję stale na krawędzi katastrofy. Były momenty, kiedy bałam się, że w jakimś momencie wybuchnę i uszkodzę albo siebie albo otoczenie. Wiedziałam, co mnie przytłacza, jednak skala mnie mocno zaskoczyła. W dodatku dalej ledwie do przyjęcia jest dla mnie ignorowana dotąd myśl, że nikt mnie nie zamknął w więzieniu, tylko sama to zrobiłam, więc wypadałoby wziąć kluczyk, otworzyć i wyjść. A później zrbić zamieszanie.

Zwłaszcza, jak się ma tendencję, by wytykać innym, że wiedzą, co mogą zrobić, by było lepiej, a tego nie robią, tylko narzekają, że jest źle. Chyba jednak nie wypada być gołosłownym w tej materii. A przynajmniej nie chcę.

To chyba czas się wykazać.

Na razie trwają intensywne procesy myślowe, kombinowanie i porządki nie tylko w głowie. Sprzyja temu fakt, że rzeczywistość tak się jakoś posłuchała i rzeczy obiektywnie zawiłe, zaczęły się rozwiązywać z moją pomocą.

You Might Also Like

1 comments

  1. Tak samo czułam się w górach - obtarte stopy, gdzieś tam raz złapał deszcz i teoretycznie człowiek czuje się poirytowany... a jednak dużo większy zachwyt i odprężenie zdecydowanie biorą górę. Taki reset często jest nam potrzebny. Zwłaszcza po kłębiących się różnych emocjach. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Subscribe